Uwolnijcie nas stąd! – o duszach czyśćcowych

Wydaje się, że młode pokolenie nie otrzymuje wystarczających informacji od Rodziców i Dziadków. Dlatego zapraszamy wszystkich – młodych i starszych, aby wysłuchali książki (w wersji audio!).

Jest to wywiad rzeka, przeprowadzony przez dziennikarza Nick’a Eltz’a z austriacką mistyczką – Marią Simma. Fragment tej książki przeczytasz na stronach tygodnika Niedziela.

Rozmowa dotyczy Czyśćca i dusz w Czyśćcu cierpiących. Znajdziesz tu mnóstwo wiedzy, która pomoże Ci zbudować swoją relację z Panem Jezusem. Dowiesz się także, jak możesz pomóc duszom.

Zapraszamy do wysłuchania całej książki na portalu YouTube.

Boże Ciało to mit? Sprawdź dowody!

Być może uważasz, że Procesja w Boże Ciało to tylko nuuudna tradycja. Być może nigdy nie bierzesz w niej udziału, bo przecież można pojechać na lody?

Tymczasem prawda jest wstrząsająca.

W tym delikatnym opłatku przebywa Bóg, który cierpi dla nas. Przypomina nam o tym przez tzw. Cuda Eucharystyczne.

Niestety, Pan często przywołuje nas z ich pomocą, gdy w danym miejscu brakuje wiary.

Posłuchaj o Cudzie w Sokółce oczami naukowców.

Są tu bardzo konkretne opisy tkanek, metodologii badań. Wniosek jest jeden: to zjawisko nie mogło wyjść spod ręki człowieka.

Ateistyczne „autorytety” są w tym przypadku bezsilne. Nerwowo wymyślają wyjaśnienia, ale na próżno. Prawda mówi sama za siebie.

Nie wierzysz? Poznaj dowody na zmartwychwstanie Chrystusa!

Istnieją twarde, rzeczowe dowody na zmartwychwstanie Pana. Przeczytaj artykuł w „Miłujcie się!”

Wyżej wspomniane dowody (Całun Turyński, Chusta z Manopello) są nie tylko obiektem badań i fascynacji. Obejrzyj wykład dotykający tego tematu i dowiedz się, jak badający je naukowcy doznają nawrócenia!

Zmartwychwstanie jest szczegółowo udokumentowane

Niewiele postaci i wydarzeń historycznych sprzed 2 tysięcy lat jest tak dobrze opisanych. Wielu ludzi wierzy w istnienie postaci i wydarzeń, które w porównaniu do opisów Jezusa, nie mają nawet 1/10 bogactwa opisów i relacji. A Ty? W kogo wierzysz?

Obejrzyj film, aby się przekonać.

Cud różańcowy w Hiroszimie

Odmawiali codziennie Różaniec i ocaleli podczas wybuchu bomby atomowej.

Hiroszima – ta nazwa na całe pokolenia będzie się kojarzyła ze zniszczeniem i cierpieniem nie do opisania po pierwszej w dziejach eksplozji bomby atomowej.

6 sierpnia 1945 r. o godz. 8.16 amerykański bombowiec B-29 zrzucił śmiercionośny ładunek o nazwie „Little Boy” („Chłopczyk”).

Na wysokości 565 metrów spadająca bomba eksplodowała. Trzynaście kilometrów kwadratowych zabudowań spopieliło się i zniknęło. Po godzinie na konające miasto spadł ciężki, czarny, radioaktywny deszcz. Gigantyczny grzyb dymu i pyłu wyrósł na wysokość piętnastu kilometrów i przez wiele godzin był widziany z odległości sześciuset kilometrów.

W jednej chwili – według różnych rachub – zginęło od 80 do 90 tys. ludzi.

Kolejne ćwierć miliona zmarło w straszliwych cierpieniach od ran i poparzeń w ciągu pięciu lat. Jednakże jest też inne – nieznane aż tak bardzo powszechnie – przesłanie z Hiroszimy, niosące pociechę i nadzieję. W tym potopie ognia i bólu Bóg pozostawił jednak znak swojej obecności i potęgi. Zawiesił wszystkie prawa fizyki.

Ocalał tylko jeden dom

W pierwszej strefie totalnego zniszczenia i ruin w promieniu dwóch kilometrów od miejsca wybuchu ostał się tylko jeden dom. Zamieszkiwała go nieliczna wspólnota licząca ośmiu jezuitów oraz cztery inne osoby zaangażowane w ewangelizację.

Dom zakonny od centrum eksplozji dzieliło zaledwie nieco ponad tysiąc metrów i osiem innych budynków. W godzinie wybuchu w klasztorze było tylko czterech księży z przełożonym, Francuzem, ojcem Hugo Lasallem, który przybył do Japonii w 1929 r.

Obecny był też jezuita, Polak, ojciec Hubert Cieślik oraz dwóch Niemców: Hubert Schiffer i Wilhelm Kleinsorge.

Budynek zakonny wraz z jezuitami ostał się w morzu ruin. Dom, w którym mieszkali katoliccy duchowni, cudownie ocalał, podczas gdy wszystko wokół się rozpadło.

Każda osoba znajdująca się w odległości do półtora kilometra od centrum wybuchu natychmiast umierała. Zdumiewające, że ani wyzwolona podczas wybuchu zabójcza temperatura, która topi wszystko wokół, ani siła podmuchu niszcząca to, co napotka po drodze, ani nawet promieniowanie nie miały wpływu na późniejsze zdrowie i życie jezuitów.

Badający później całe zdarzenie fizycy z Departamentu Obrony USA stwierdzili, że „siedziba jezuitów powinna być ponad wszelką wątpliwość zniszczona. W takich warunkach nie jest możliwe, aby ktokolwiek przeżył. Nikt w takiej odległości nie powinien zostać przy życiu”.

Relacja ojca Schiffera

Ojciec Hubert Schiffer, niemiecki jezuita, rankiem 6 sierpnia 1945 r. po odprawieniu Mszy św. udał się do zakonnego refektarza na śniadanie. Tak potem opisał tę chwilę:

„Kiedy zanurzyłem łyżeczkę w świeżej połówce grejpfruta, coś nagle błysnęło. Początkowo pomyślałem, że pewnie eksplodował tankowiec w porcie. W końcu Hiroszima była głównym portem, w którym japońskie łodzie podwodne uzupełniały paliwo. Potem nagle potężna eksplozja wstrząsnęła powietrzem. Niewidzialna siła uniosła mnie w górę, wstrząsała mną, rzucała, wirowała niczym liściem podczas jesiennej zawieruchy. Upadłem na ziemię, otworzyłem oczy i zobaczyłem, że wokół naszego domu jest pustka, nie ma nic. Wszystko legło w gruzach. Tymczasem ja miałem zaledwie jakieś niewielkie zadrapania. Ze swoich cel wyszli cali i o własnych siłach zszokowani zakonnicy.

Kościół i dom, w którym modliło się ośmiu jezuitów, znajdowały się w samym epicentrum wybuchu: 8 budynków od serca eksplozji. W chwili gdy Hiroszima stała się miastem gruzów, ocaleli wszyscy jezuici. Jak to możliwe?

Przecież w promieniu 1,5 km ludzie natychmiast ginęli! Dom, w którym mieszkali kapłani, pozostał na swym miejscu, a Hubert Schiffer otarł jedynie strużkę krwi płynącą po szyi – efekt niewielkich zadrapań. „Ocaleliśmy dzięki Maryi, dzięki temu, że zawierzyliśmy słowom, które przekazała w Fatimie” – opowiadał wielokrotnie.

Po wyjściu z domu zobaczyliśmy na ganku siedzącego kota. Obok naszego domu nietknięty pozostał też zakonny ogródek z pomidorami i innymi warzywami oraz krzaki winogron. Nic nie zostało zniszczone. Z dachu nie spadła ani jedna dachówka. Nawet trawa wokół była taka sama”.

Niewytłumaczalne naukowo zjawisko

„W odległości kilometra od wybuchu dominuje temperatura od 2,5 do 3 tys. stopni Celsjusza, a fala ciepła uderza z prędkością dźwięku, napierając z ciśnieniem większym niż 600 psi – komentował dr Stephen Rinehart z Departamentu Obrony USA. – Jeśli jezuici znajdujący się w obrębie jednego kilometra od epicentrum wybuchu byli poza plazmą bomby atomowej, ich siedziba powinna być ponad wszelką wątpliwość zniszczona.

  • Konstrukcje żelbetowe i z cegły ulegają zniszczeniu w wyniku nacisku 3 psi. Takie ciśnienie powoduje uszkodzenie słuchu i wypadanie okien.
  • Przy 10 psi uszkodzeniu ulegają płuca oraz serce.
  • Z kolei ciśnienie rzędu 20 psi rozsadza kończyny.
  • Głowa eksploduje przy ciśnieniu 40 psi, i takiego naporu ciśnienia nikt nie jest w stanie przeżyć, gdyż czaszka zostaje rozsadzona.
  • Wszystkie bawełniane ubrania zapalają się w temperaturze około 200 stopni Celsjusza, a płuca wyparowują w ciągu minuty od wciągnięcia tak gorącego powietrza.
  • W takich warunkach nie jest możliwe, aby ktokolwiek przeżył. Nikt nie powinien zostać przy życiu w odległości jednego kilometra. Ani w odległości dziesięć razy większej – 10–15 km od epicentrum wybuchu”.

Ocaleni

Niepojęte jest, że wszyscy mieszkańcy domu: czterech obecnych na miejscu zakonników oraz pozostałych ośmiu nieobecnych domowników (czterech jezuitów i czterech świeckich współpracowników misji), którzy w momencie wybuchu znajdowali się akurat z różnych przyczyn w innych miejscach Hiroszimy, przeżyło wybuch. Wszyscy dalej bezpiecznie żyli, cieszyli się również dobrym zdrowiem przez następne długie lata.

Ocaleni jezuici zostali w Hiroszimie i zaangażowali się natychmiast w przywracanie życia umarłemu miastu i służbę żyjącym współwyznawcom.

Po wybuchu ojciec Schiffer przeżył jeszcze 33 lata. Opisywał po wielekroć to, co stało się jego udziałem, dawał świadectwo w telewizjach i wywiadach, obronił nawet doktorat i pracował naukowo na uniwersytecie Fordham w stanie Nowy Jork. Spotkał się też z obydwoma pilotami bombowca: w 1951 r. z drugim pilotem, Robertem Lewisem, a po ćwierćwieczu z pierwszym pilotem bombowca, Paulem Tibbetsem.

Ojciec Hubert Cieślik dożył 84 lat i zmarł w 1998 r. Jako historyk zajmował się głównie dziejami Kościoła w Japonii i uważany był za największego ich znawcę.

Z kolei ojciec Lasalle, który przeżył wybuch i był już w Japonii wtedy od 16 lat, wykładał m.in. socjologię na uniwersytecie w Tokio. W pierwszych latach po wojnie odbył szereg podróży, a u Piusa XII wyjednał zgodę na budowę tzw. Katedry Pokoju, która stała się katedrą nowoutworzonej z wikariatu apostolskiego diecezji Hiroszima.

Uporczywie i skutecznie przyczyniał się – zwłaszcza poprzez kwestę w Brazylii – do odnowy i wsparcia tak boleśnie uszczuplonej wspólnoty katolickiej w wyniku atomowego holokaustu. Ojciec Lasalle zmarł 7 lipca 1990 r., przeżywszy 92 lata.

Na jego pogrzebie ks. kard. Franz Hengsbach z Essen powiedział: „Znałem o. Lassalle’a jako kapłana bez mała zrośniętego z ołtarzem z niezwykłą wprost oczywistością, który codziennie odprawiał Świętą Ofiarę, nawet w najtrudniejszych warunkach”. W ostatnich dniach swego życia ojciec Lasalle często powtarzał słowa: „Nic nie jest niemożliwe, jeśli zwracamy się do Boga w modlitwie”.

Drugi dom jezuicki

Na przedmieściach Hiroszimy w dzielnicy Nagatsuka znajdował się też drugi dom jezuicki. Był w nim nowicjat. Ten dom ostał się również nietknięty, choć i wokół niego fala uderzeniowa poczyniła niemałe zniszczenia.

Jednym z jezuitów zamieszkujących wówczas w tym domu był ojciec Pedro Arrupe (zm. w 1991r.), który po 20 latach od wybuchu bomby atomowej został wybrany generałem zakonu jezuitów i pełnił tę funkcję do 1983 r. W czasie eksplozji – jako mistrz nowicjatu, czyli postać w zakonie bardzo prestiżowa – od trzech lat pracował już w Japonii.

Gdy na miasto runęła bomba, w domu tym znajdowało się 18 ojców i nowicjuszy. Wszyscy natychmiast pospieszyli z pomocą rannym i umierającym, a nowicjat zamienili w szpital polowy dla kilkuset ciężko poparzonych.

Pomoc okazała się bezcenna, bo 60 ze 150 lekarzy Hiroshimy zginęło, a większość pozostałych była ranna i umierająca (z 1780 pielęgniarek aż 1654 zginęły lub odniosły śmiertelne obrażenia).

W chwili, gdy ojciec Aruppe organizował pomoc, zaczął padać groźny, błotnisty i radioaktywny deszcz, który – co też niepojęte – nie miał żadnego wpływu, choć powinien, na utratę zdrowia zakonników.

W kilka miesięcy później, już po zakończeniu akcji ratowniczej – gdy opinia publiczna dowiedziała się o heroicznej postawie przełożonego i jego współbraci – rząd Japonii wystosował oficjalne ipubliczne podziękowania dla ojca Arrupe i całego zakonu.

Specjaliści wobec cudu

Po kapitulacji Japończyków amerykańscy lekarze powiedzieli zakonnikom, że wkrótce zaczną odczuwać skutki promieniowania. Ku wielkiemu zdziwieniu świata nauki nic takiego się nie stało.

Cudownie ocaleni – po wielekroć badani – nie wykazywali najmniejszych oznak napromieniowania, ani żadnych innych skutków ubocznych spowodowanych wybuchem bomby jądrowej.

Specjaliści amerykańscy przez miesiące i lata obserwowali i badali ten niezwykły fenomen, jakim było przeżycie wybuchu atomowego przez jezuitów w obydwu ich domach. Próbowali zrozumieć, w jaki sposób mieszkańcy i otaczające ich gospodarstwo mogło bez uszczerbku ocaleć.

Już po jednym z pierwszych badań po wybuchu szef zespołu ekspertów wojskowych, fizyk, dr Stephen Rinehart stwierdził: „Z naukowego punktu widzenia to, co się przytrafiło tym jezuitom w Hiroszimie, wciąż przekracza wszelkie prawa fizyki. Trzeba przyznać, że musiała tam być obecna inna siła, której moc była w stanie przemienić energię i materię tak, by były one znośne dla ludzi. A to już przekracza nasze wyobrażenie”.

Kolejne bezradne grupy ekspertów, wysyłanych z najbardziej renomowanych ośrodków naukowych USA, bezradnie rozkładały ręce, potwierdzając, że to, co się przytrafiło jezuitom w Hiroszimie, jest wbrew prawom fizyki.

Zakonnicy byli systematycznie badani – w sumie ponad 200 razy. Setki ekspertów przez trzydzieści lat studiowało problematykę – jak mówiono – „jezuickiego cudu”.

I dociekano: czym mogłyby się różnić owe ocalałe domy zakonne od pozostałych kompletnie zburzonych? Nigdy nie znaleziono racjonalnego wytłumaczenia tego fenomenu.

Dom inny od wszystkich

Ojciec Schiffer i pozostali ocaleni w licznych wywiadach zawsze odpowiadali to samo: dom nasz różnił się od pozostałych tylko jednym. W tym domu posłuchano licznych wezwań Matki Bożej do codziennego odmawiania Różańca! Ocaleliśmy dzięki Maryi, której zawierzaliśmy siebie każdego dnia.

Jezuici doskonale zdawali sobie sprawę z tego, Kto był rzeczywistym Sprawcą cudu ich ocalenia. Przeżyli, ponieważ wzięli sobie do serca fatimskie przesłanie Maryi.

Jak powiedział ojciec Schiffer: „Żyliśmy orędziem Maryi z Fatimy i codziennie wszyscy razem i głośno odmawialiśmy w naszym domu Różaniec”.

Ocaleni całe życie byli przekonani i wszędzie o tym mówili, że uratowała ich Matka Boża, Królowa Różańca Świętego. Ona ochroniła ich też od wszystkich negatywnych konsekwencji wybuchu bomby atomowej.

Ojciec Lasalle, który przeżył po eksplozji jeszcze 45 lat, odpowiadał pytającym krótko: „Matka Boża ocaliła nas z zagłady, byśmy byli świadkami mocy modlitwy różańcowej”.

O tym, jak wielką i cudowną moc ma pobożnie odmówiona, choćby jeden raz, modlitwa „Zdrowaś Maryjo”, niech świadczą słowa św. Jana Marii Vianneya (zm. w 1859 r.), który mówił: „Jedno pobożnie odmówione ’Zdrowaś Maryjo’ wstrząsa całym piekłem”.

Z kolei św. Ludwik Maria Grignion de Montfort (zm. w 1716 r.) pisał: „’Zdrowaś Maryjo’ dobrze odmawiane, czyli uważnie, z nabożeństwem i pokorą, zmusza do ucieczki szatana. Jest młotem, który go miażdży, jest uświęceniem duszy, radością aniołów, śpiewem wybranych, radością Maryi i chwałą Trójcy Przenajświętszej. […] Błagam więc was usilnie, […] odmawiajcie codziennie, o ile wam czas pozwoli, cały Różaniec, a w chwili śmierci błogosławić będziecie dzień i godzinę, kiedyście mi uwierzyli”.

Dom jezuitów w Hiroszimie był inny od wszystkich. Różnił się tym, że odmawiano w nim codziennie Różaniec i brano sobie do serca orędzie fatimskie. Niech nasze domy będą jemu podobne. Żadna siła zła wtedy nas nie porazi.

Teksty na temat cudu w Hiroszimie znaleźć można np. na stronie Naszego Dziennika i Gościa Niedzielnego

Skąd bierze się nienawiść do Kościoła?

Zapraszamy do wysłuchania fascynującej rozmowy „Czy neomarksistowski projekt zbliża się ku końcowi❓”

  • Dowiedz się, jakie są korzenie nienawiści do Kościoła. Szczególnie we współczesnej kulturze zachodniej.
  • Posłuchaj, jak bardzo zatraciły się w marksistowskiej rewolucji inne kraje (np. Hiszpania).
  • Zastanów się, czy jesteś uczniem Jezusa i katolikiem. Być może Ciebie także uwodzą rewolucyjne hasła?…

Znajdziesz tu wiele informacji, które pomagają zrozumieć, kim jesteśmy. I ostrzegają – dokąd zmierzamy.

Zapraszamy!

Daj to co możesz – o jałmużnie

Daj to, co możesz

Słowa „jałmużna” dość powszechnie używa się dzisiaj na określenie czegoś poniżającego, obraźliwego, kojarzonego z pogardą i – również umieszczaną w kontekście negatywnym – litością. Tymczasem już Ojcowie Kościoła używali terminu „debittum”, czyli powinność.

Oznacza to, że jałmużna nie staje się czymś dobrowolnym, ale powinnością. Jesteśmy ją winni Bogu i ludziom. Św. Augustyn mówił wprost: by żaden ubogi nie wykręcał się, że nie może dać jałmużny. Nie masz pieniędzy? Daj to, co możesz.

Do pewnego mnicha przyszedł kiedyś uczeń, pytając, jak to jest z tymi najważniejszymi uczynkami: który z nich jest pierwszy? Mądry starzec odpowiedział takim oto porównaniem: „Modlitwa jest jak ptak, którego skrzydłami są post i jałmużna. Nie wzleci do nieba, jeśli braknie jej jakiegoś skrzydła. Post jest jak ptak, którego skrzydłami są modlitwa i jałmużna. Nie wzleci do nieba, jeśli braknie mu jakiegoś skrzydła. Jałmużna jest jak ptak, którego skrzydłami są modlitwa i post. Nie wzleci do nieba, jeśli braknie jej jakiegoś skrzydła”.

Uczeń zrozumiał naukę starego mnicha, zalecenia z zapałem wprowadził w życie, co szybko zaowocowało pokojem serca i świętością życia. Ta opowieść, przypisywana Ojcom Kościoła, skutecznie motywuje do wielkopostnych wyzwań, wśród których jest jałmużna, czyli z greckiego „eleemosyne”. Termin ma ten sam źródłosłów, co znane nam z różnych litanii „eleison”- okazanie miłosierdzia. A do tego nie zawsze są potrzebne pieniądze.

Darować z miłości

Wezwanie do miłosierdzia pojawia się bardzo często na kartach Starego Testamentu i zwykle jest zaproszeniem do okazywania łaskawości najbardziej potrzebującym, czyli ubogim, sierotom, wdowom i przybyszom: „Bądź dla biednego łaskawy i nie daj mu długo czekać na jałmużnę” (Syr 29,8).

Księga Tobiasza poucza: „Lepiej jest dawać jałmużnę, aniżeli gromadzić złoto. Jałmużna uwalnia od śmierci i oczyszcza z każdego grzechu. Ci, którzy dają jałmużnę, nasyceni będą życiem” (Tb 14,8-9).

Jezus w swoim nauczaniu uznał jałmużnę – obok modlitwy i postu – za główny filar życia duchowego: „Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie”. (Mt 6,3). Dlatego dla pierwszych chrześcijan jałmużna była przede wszystkim wyrazem miłości Boga.

Z kolei Katechizm Kościoła Katolickiego zalicza ją do „podstawowych świadectw miłości braterskiej” oraz „praktykowania sprawiedliwości, która podoba się Bogu” (KKK 2447). Głównym motywem dawania jałmużny powinna być miłość Boga i bliźniego w duchu słów samego Chrystusa: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40).

Natomiast papież Franciszek podczas jednej z katechez powiedział, że jałmużna to „gest szczerej uwagi wobec tych, którzy się do nas zbliżają i proszą nas o pomoc”.

Według Ojca Świętego jałmużna łączy się z miłością, dlatego nie wystarczy ofiarować potrzebującemu pieniądze, ale trzeba tej osobie popatrzeć w oczy, aby dostrzec w niej człowieka. Bo jałmużna to obecność, to chrześcijański styl życia. Jałmużna to miłość.

Nie tylko pieniądze

Napisz to dla dusz wielu, które nieraz się martwią, że nie mają rzeczy materialnych, aby przez nie czynić miłosierdzie. Jednak o wiele większą zasługę ma miłosierdzie ducha, na które nie potrzeba mieć ani pozwolenia, ani spichlerza, jest ono przystępne dla wszelkiej duszy” (Dz. 1317) – powiedział Jezus do św. s. Faustyny.

A zatem jeśli nie stać nas na wsparcie finansowe, możemy innym dać najbardziej drogocenną rzecz – swój czas. Można też ofiarować przebaczenie. Albo modlitwę. Także cierpienie, którego nie da się ominąć, przyjmując je w czyjejś intencji. Mogą to być również słowa pocieszenia czy rady, gest życzliwości, uśmiech, okazana uwaga. – Wielki Post jest czasem jałmużny, czyli porządkowania relacji z bliźnimi. Ma wielką – choć często nieuświadamianą – moc.

W Księdze Tobiasza czytamy: „Jałmużna uwalnia od śmierci i oczyszcza z każdego grzechu. Ci, którzy dają jałmużnę, nasyceni będą życiem” (Tb 12, 9). Wbrew pozorom nie chodzi tu tylko o pieniądze. Dzisiaj bardziej potrzeba serca, uczucia, miłości, obecności…

Czasem trzeba naprawdę niewiele, by wnieść radość w życie drugiego człowieka. Wystarczy tylko odwrócić oczy od swoich problemów i popatrzeć wokoło – mówi o. Stanisław Biel SJ, rekolekcjonista i kierownik duchowy, podkreślając, iż szczególnym wyrazem jałmużny jest pojednanie z bliźnimi, przebaczenie. – Bóg w Chrystusie wybaczył nam bardzo wiele i nieustannie wybacza.

Od nas oczekuje przebaczenia bliźnim na miarę naszych ludzkich możliwości: „Bądźcie dla siebie nawzajem dobrzy i miłosierni! Przebaczajcie sobie, tak jak i Bóg wam przebaczył w Chrystusie” (Ef 4, 32). Może warto w czasie tego Wielkiego Postu głębiej wniknąć w modlitwę „Ojcze nasz”. Prosimy Boga, by odpuścił nam winy, podobnie jak my odpuszczamy naszym winowajcom. Czy tego naprawdę chcemy? – dodaje.

Wystarczy kliknąć

Warto pamiętać, że nasza pustynia jest współczesna, a co za tym idzie – środki postne, czyli m.in. jałmużna, są w pełni dostosowane do teraźniejszości. Jak możemy pomagać? Sposobów jest wiele. Jednym z nich są tzw. klikacze, dzięki którym bez opuszczania domu możemy realnie wesprzeć potrzebujących.

Wchodząc na strony niektórych fundacji i klikając w wybrany element, dajemy szansę posiłku dzieciom z biednych rodzin (pajacyk.pl), bezdomnym (www.okruszek.org.pl), małym podopiecznym fundacji Mam marzenie (balonik.poomoc.pl). Możemy również wesprzeć rozwój kardiochirurgii (polskie serce.pl).

Okazję stwarza nam też okres rozliczeń podatkowych. Dzięki przekazaniu 1% możemy wesprzeć organizację pożytku publicznego, konkretne osoby, hospicja, organizacje charytatywne. Nie musimy nic płacić. Liczy się nasza decyzja, która staje się jałmużną. Zatem – jak głosi stare przysłowie – chcieć to móc. Możliwości pomocy jest naprawdę wiele. Wystarczy się rozejrzeć.

+++

Czy jałmużna to obowiązek?

PYTAMY o. Jacka Romanka OFMCap, proboszcza parafii św. Jana Jałmużnika i kustosza sanktuarium Matki Bożej Pocieszenia w Orchówku k. Włodawy.

Czym jest jałmużna?

To jeden z podstawowych obowiązków chrześcijańskich, którego celem jest świadczenie dzieł miłosierdzia. Powyższy obowiązek odnoszący się do chrześcijan wynika z Objawienia Bożego. W nim sam Bóg jawi się nam jako miłosierny. On jest twórcą i źródłem wszelkiej postawy miłosiernej, do której istoty należy litościwe pochylanie się nad człowiekiem niebędącym w stanie samemu sobie pomóc. Ciekawe podejście do jałmużny miał żyjący w V w. św. Cezary z Arles. Według niego inspiracją do czynienia miłosierdzia przez człowieka jest miłosierdzie Boga. Dlatego św. Cezary stawiał swoim słuchaczom za wzór Boga, który chce, aby człowiek był miłosierny dla ubogiego według wzoru Bożej litości nad nim samym. Bp Arles zachęca do praktykowania miłosierdzia w postaci jałmużny w czasie ziemskiego życia, wyróżniając jej trzy formy: materialną, duchową oraz dobrą wolę.

Na czym one polegają?

Pierwsza – na zaspokojeniu u bliźniego nędzy materialnej poprzez podzielenie się z nim swoim dostatkiem. Druga, stawiana przez Cezarego wyżej w hierarchii aktów miłosierdzia, sprowadza się do szybkiego przebaczenia winy i upomnienia braterskiego. Trzecia forma jałmużny polega natomiast na okazywaniu dobrej woli poprzez pragnienie dla bliźniego dobra, a także modlitwę wstawienniczą i akceptację woli Bożej. Uważał, że nikt nie może wymówić się z obowiązku udzielenia pomocy na któryś z trzech sposobów.

Współczesny człowiek ma jednak problem z jałmużną. Już samo słowo nie kojarzy się dzisiaj dobrze. Często utożsamiane jest z zależnością od innych ludzi, niedobrą litością, a nawet pogardą.

Dzieje się tak, ponieważ zapominamy, że – co podkreślał św. Cezary – sama jałmużna i ofiara, czyli miłosierdzie bez miłości, nie ma racji bytu. Podstawą miłosierdzia jest miłość. Święty bp Arles przebaczenie, miłosierdzie i miłość łączył w całość. Upominał przy tym swoich wiernych, że jak od udzielenia jałmużny materialnej mogli się wymówić swoim ubóstwem, tak w drugim przypadku nikt nie może podać powodu, dla którego nie byłby w stanie zdobyć się na jałmużnę duchową.

Zatem od jałmużny nie ma wymówki. Jest ona obowiązkiem każdego chrześcijanina?

Owszem, stanowi obowiązek wypływający z Ewangelii. Jednak dla osoby wierzącej nie jest tylko zachowaniem Prawa, lecz przede wszystkim naśladowaniem Boga w Jego nieskończonym miłosierdziu i dobroci, który nigdy nie odmawia swoim dzieciom tego, o co Go proszą.

Dziękuję za rozmowę.

Echo Katolickie 14/2019
Autorzy: Agnieszka Wawryniuk, Marcin Szwarc
Opoka.org.pl

Muzyka narzędziem walki o duszę człowieka

Muzyka nie jest zła. Wielu artystów jasno promuje jednak w swojej twórczości okultyzm, satanizm, nihilizm, nałogi czy dewiacje seksualne – tu powinna zapalić się nam czerwona lampka.

Lista muzyków u szczytu sławy, którzy popełnili samobójstwo jest stale się wydłuża. Kurt Cobain, Janis Joplin, Jimmy Hendrix, Chris Cornell, Avicii… Okoliczności życia i śmierci niektórych z nich są tematem wartym przemyślenia. Muzyka może wpływać destrukcyjnie na nasze życie, co potwierdza włoski psychiatra, prof. Morabito.

Czytaj Więcej „Muzyka narzędziem walki o duszę człowieka”

Komunia duchowa

Istnieje możliwość przyjmowania Komunii w sposób duchowy.

Kongregacja Nauki Wiary w dokumencie z 1983 r. stwierdziła, że chrześcijanin może otrzymać owoce sakramentu za pośrednictwem samego tylko pragnienia Eucharystii (zob. Kongregacja Nauki Wiary, Sacerdotium ministeriale, 6.08.1983, 4.).

Papież Benedykt XVI przypomniał, że „nawet wtedy, kiedy nie jest możliwe przystąpienie do sakramentalnej Komunii, uczestnictwo we Mszy Świętej pozostaje konieczne, ważne, znaczące i owocne. W tej sytuacji dobrze jest żywić pragnienie pełnego zjednoczenia z Chrystusem, za pomocą, na przykład, praktyki komunii duchowej” (Sacramentum caritatis, 55).

Kogo dotyczy ta praktyka?

Praktyka Komunii duchowej w nauczaniu Kościoła dotyczy zwłaszcza chrześcijan cierpiących z powodu prześladowań czy braku kapłanów, ale zaleca się ją także wszystkim, którzy z innych, obiektywnych względów nie mogą uczestniczyć we Mszy świętej, na przykład chorym, czy uwięzionym.

Aktualna sytuacja związana z pandemią i możliwością zarażania się wpisuje się w katalog wyżej wymienionych przyczyn aktów Komunii duchowej.

Jak przyjmować Komunię duchową?

Mogą ją przyjmować wszyscy, także ci, którzy przyjęli Komunię Świętą w danym dniu w kościele. Co więcej, można ją praktykować wielokrotnie w ciągu jednego dnia, gdyż celem życia chrześcijańskiego jest nieustanne zjednoczenie z Bogiem.

Należy przypomnieć, że Komunia duchowa to akt modlitewny, którego celem jest osiągnięcie takiej bliskości z Jezusem, jaką daje nam przyjmowanie Go w sakramencie Jego Ciała i Krwi.

Choć Komunia duchowa jest ograniczona tylko do wewnętrznego aktu wiary, jednak może przynieść pogłębienie więzi z Jezusem, pomóc w walce z pokusami i uwrażliwić na innych ludzi.

Kto może przyjąć Komunię duchową?

Możliwość przyjęcia Komunii duchowej mają wierni zgromadzeni zarówno w świątyni, jak również uczestniczący we Mszy Świętej transmitowanej przez media, a także chorzy i cierpiący.

W przyjmowaniu Komunii w formie duchowej trzeba uwzględnić trzy elementy:

  1. Wzbudzić wiarę w realną obecność Chrystusa w Eucharystii.
  2. Wzbudzić miłość ku Niemu.
  3. Wzbudzić pragnienie, aby Jezus zechciał duchowo wejść w nasze życie.

Istnieje możliwość, aby wierni, którzy łączą się duchowo ze wspólnotą Kościoła poprzez transmisję Mszy Świętej za pośrednictwem telewizji, radia lub Internetu, mogli w wyznaczonych godzinach przyjąć Komunię Świętą w kościele, podchodząc pojedynczo w taki sposób, aby zachować normy bezpieczeństwa.